Mądrość skarbem najcenniejszym
— Doprawdy, istnieją złoża, z których pochodzi srebro, i miejsca, gdzie złoto się oczyszcza. Żelazo się wydobywa z ziemi, a miedź wytapia z kamienia. Kładzie się kres ciemności i przeszukuje się wszystko dokładnie, kamienie leżące w ciemności i cieniu śmierci. Rzeka wyleje ze swego miejsca, tak że nie sposób ją przejść, zostaje jednak zahamowana przemysłem człowieka i odchodzi. Z ziemi pochodzi chleb, lecz pod nią zamienia się jakby w ogień. Jej kamienie zawierają szafiry i piasek złoty. Ścieżki do nich nie zna ptak ani nie widziało jej oko sępa. Nie kroczą po niej dzikie zwierzęta ani lew nią nie przeszedł. Wyciąga swą rękę po krzemień, wywraca góry od korzenia, ze skał wykuwa strumienie, a jego oko wypatruje każdej kosztownej rzeczy. Nie pozwala rozlewać się rzekom, a ukryte rzeczy wywodzi na światło.
— Ale gdzie można znaleźć mądrość? Gdzie znajduje się miejsce rozumu? Człowiek nie zna jej ceny ani nie można jej znaleźć w ziemi żyjących. Głębia mówi: „Nie ma jej we mnie.” Morze powiada: „U mnie też jej nie ma.” Nie nabywa się jej za szczere złoto ani nie odważa się zapłaty za nią w srebrze. Nie można jej wycenić w złocie z Ofiru ani w onyksie drogocennym, ani w szafirze. Złoto i kryształ nie dorównają jej, nie można jej wymienić na klejnoty z czystego złota. Nie wypada wspominać o koralach i perłach, bo nabycie mądrości przewyższa perły. Nie dorówna jej topaz z Etiopii i nie można jej wycenić w szczerym złocie.
— Skąd więc mądrość pochodzi? I gdzie znajduje się miejsce rozumu? Przecież jest zakryta dla oczu wszystkich żyjących i utajona przed ptactwem niebieskim. Zniszczenie i śmierć mówią: „Własnymi uszami usłyszałyśmy o jej sławie.”
— Bóg rozumie jej drogę, on zna jej miejsce. On bowiem patrzy na krańce ziemi i widzi wszystko, co jest pod niebem. Określił wagę wiatrom i odważył miarą wody. Gdy ustanowił prawo dla deszczu i drogę dla błyskawicy gromu, wtedy ją widział i ogłosił, przygotował ją i przebadał. A do człowieka powiedział: „Oto bojaźń Pana, ona jest mądrością, a odstąpienie od zła jest rozumem.”
Hiob wspomina swoje szczęście
Hiob ciągnął swoją przypowieść i mówił:
— Obym był taki jak za dawnych miesięcy, za tych dni, w których Bóg mnie strzegł, gdy jego pochodnia świeciła nad moją głową, a przy jego świetle przechodziłem w ciemności. Taki, jaki byłem za dni swojej młodości, gdy tajemnica Boga pozostawała nad moim namiotem. Gdy Wszechmocny był jeszcze ze mną i otaczały mnie moje dzieci. Gdy moje ścieżki opływały w masło, a opoka wylewała mi źródła oliwy.
— Gdy wychodziłem do bramy przez miasto i na rynku przygotowałem sobie miejsce. Widząc mnie, młodzi ukrywali się, a starcy podnosili się i stali. Książęta przestawali mówić i kładli rękę na swoich ustach. Głos dostojników cichł, a ich język przylegał im do podniebienia. Ucho, które mnie słyszało, błogosławiło mnie, a oko, które mnie widziało, dawało o mnie świadectwo. Bo wybawiałem ubogiego, gdy wołał, sierotę oraz tego, który nie miał pomocnika. Błogosławieństwo ginącego przychodziło do mnie, a serce wdowy radowałem. Przyoblekłem się w sprawiedliwość i ona mnie okryła. Mój sąd był jak płaszcz i korona. Byłem oczami dla ślepego, a nogami dla chromego. Byłem ojcem ubogich, a sprawę, której nie znałem, badałem. I kruszyłem szczękę niegodziwca, a z jego zębów wydzierałem łup.
— Dlatego powiedziałem: „Umrę w swoim gnieździe, rozmnożę swoje dni jak piasek. Mój korzeń rozciągnął się przy wodach, a rosa trwała całą noc na moich gałązkach. Moja chwała odświeżała się we mnie, a mój łuk odnowił się w mojej ręce.” Słuchali mnie i oczekiwali, przyjmowali moją radę w milczeniu. Po moich słowach już nie mówili, moja mowa kropiła na nich. Oczekiwali mnie jak deszczu, otwierali swe usta jak na późny deszcz. Jeśli się śmiałem do nich, nie wierzyli, a światła mojej twarzy nie odrzucali. Wytyczałem im drogę, siadałem na czele i przybywałem jak król wśród wojska, jak ten, który smutnych pociesza.
Hiob dotkliwie odczuwa obecną niedolę
— Ale teraz śmieją się ze mnie młodsi ode mnie, ci, których ojców nie uznałbym za godnych, by postawić ich z psami swojej trzody. Na cóż by mi się przydała siła ich rąk, u których zginęła starość? Byli samotni z powodu niedostatku i głodu i uciekali na pustkowie ciemne, jałowe i spustoszone. Zrywają sobie malwę przy krzakach i korzenie jałowcowe na pokarm. Wygnano ich spośród ludzi, wołano za nimi jak za złodziejem, tak że musieli mieszkać w rozpadlinach dolin, w jaskiniach podziemnych i skałach. Między krzakami ryczeli, gromadzili się pod pokrzywami. To byli synowie ludzi wzgardzonych i synowie ludzi nikczemnych, podlejsi niż proch ziemi.
Niedola Hioba polega na upokorzeniu ze strony ludzi
— Ale teraz jestem tematem ich pieśni, stałem się tematem ich przysłowia. Brzydzą się mną i oddalają się ode mnie, nie wstydzą się pluć mi w twarz. A ponieważ on rozluźnił mój sznur i upokorzył mnie, oni też rzucili przede mnie wędzidło. Po mojej prawicy powstają młodzieńcy, odtrącają moje nogi i torują przeciwko mnie swoje drogi zguby. Popsuli moją ścieżkę i przyczynili się do mojej nędzy, a nie mają pomocnika. Napadli na mnie niczym przez szeroki wyłom i wśród spustoszenia nacierali na mnie. Strach obrócił się przeciwko mnie, ściga moją duszę jak wiatr. Moje szczęście przemija jak chmura.
— A teraz rozpływa się we mnie moja dusza, ogarnęły mnie dni cierpienia. W nocy ból przeszywa moje kości, a moje żyły nie mają odpoczynku. Z powodu wielkiego cierpienia zmieniła się moja szata i ściska mnie jak kołnierz mej tuniki. Wrzucił mnie w błoto, stałem się podobny do prochu i popiołu.
— Wołam do ciebie, ale nie słuchasz mnie, staję, a na mnie nie patrzysz. Stałeś się dla mnie okrutny, sprzeciwiasz mi się swoją mocną ręką. Unosisz mnie na wietrze i wsadzasz mnie na niego, a rozwiewasz mój dobytek. Wiem bowiem, że wydasz mnie na śmierć i do domu przeznaczonego dla wszystkich żyjących.
— Do grobu jednak nie ściągnie swej ręki, choćby wołali, gdy będzie niszczyć. Czy nie płakałem nad strapionym? Czy moja dusza nie smuciła się nad ubogim? Gdy oczekiwałem dobra, oto przyszło zło, a gdy spodziewałem się światła, przyszła ciemność. Moje wnętrze zawrzało i nie uspokoiło się, zaskoczyły mnie dni utrapienia. Chodzę sczerniały, ale nie od słońca, powstaję i wołam w zgromadzeniu. Stałem się bratem smoków, a towarzyszem młodych strusiów. Moja skóra poczerniała na mnie i moje kości są spalone od gorączki. Moja harfa zamieniła się w lament, a mój flet – w głos płaczących.